wtorek, 3 maja 2016

ORLEN Warsaw Marathon 2016 - pierwszy maraton w życiu (02:56:10)

Z Halinką tuż po zakończonym biegu.
(fot. Tadeusz)
Maraton... Pojęcie wywodzące się z romantycznej legendy o Filippidesie. Jedna z najbardziej wymagających dyscyplin olimpijskich. Sprawdzian silnej woli. Osiągnięcie mety tego liczącego 42,195 km dystansu, stanowi marzenie wielu biegaczy amatorów.
O starcie w maratonie postanowiłem wraz z początkiem roku. Decyzja spontaniczna, powstała za sprawą namowy Sylwii. Gdy ją podejmowałem na koncie miałem zaledwie kilkumiesięczną przygodę z bieganiem oraz start w Półmaratonie Świdnickim. Imprezą docelową okazał się działający na wyobraźnię ORLEN Warsaw Marathon. Najbardziej prestiżowy spośród polskich masowych biegów ulicznych.
Trwający ponad 90 dni okres przygotowawczy odbyłem wspólnie z mającą doświadczenie maratońskie Halinką. Przemyślane treningi pozwoliły uzyskać dobrą dyspozycję. Różniły się znacznie od moich dotychczasowych planów. Została ograniczona zbyt duża liczba długich wybiegań na rzecz regeneracji. Ponadto pojawiły się elementy, których nie wykorzystywałem - wytrzymałość tempowa, rytmy, siła biegowa itp. Odzyskałem świeżość w nogach oraz podniosłem wydolność.
Czas, który dzielił nas od startu w Narodowym Święcie Biegania minął błyskawicznie. Nim się obejrzałem, ze świdnickiej bieżni lekkoatletycznej przeniosłem się na Wybrzeże Szczecińskie przy Stadionie Narodowym w Warszawie. Dochodziła godzina 08:45. Spiker odliczał sekundy do startu. Przez głowę przeszły wspomnienia skupiające się na dobrze wykonanej pracy oraz pojawiło się uczucie satysfakcji związane z wyruszeniem do walki.

Do Warszawy wybraliśmy się liczną ekipą.
(fot. Jacek)

Głównym celem, który postanowiłem zrealizować było przebiegnięcie 42,195 km w czasie poniżej 2 h 50 min. Czułem się pewnie. Złamanie bariery 3 godzin nie stanowiło wyzwania. Dla poczucia satysfakcji potrzebowałem czegoś więcej.
Od momentu startu biegliśmy ramię w ramię z Halinką. Od samego początku doskwierała mi kolka. Nigdy podczas zawodów nie miałem takiej sytuacji. Do pokonania czekał ogromny dystans, a problemy zaczęły pojawiać się w tak wczesnej fazie. Tego dnia opatrzność nade mną czuwała, a dolegliwość ustąpiła. Regularnie korzystałem ze wszystkich bufetów spożywając głównie wodę. Szybko zrezygnowałem z pobierania kostek czekolady oraz kawałków bananów. Konieczność przeżuwania pokarmu powodowała dekoncentrację.

Okolice Krakowskiego Przedmieścia oraz Plac Trzech Krzyży.
(fot. FotoMaraton.pl)

Po minięciu 10 km stawka rozbiła się. Zaczęły powstawać mniejsze grupki. W bufetach przestał panować tłok. Wcześniej należało uważać, aby nie zostać podciętym przez innego zawodnika podczas zmiany toru biegu w celu uzyskania dobrej pozycji przed bufetem, czy oblanym płynem z wyrzucanego kubeczka (buty zalane wodą z powodu przemoknięcia mogą powodować obtarcia).

Pierwsze kilometry przebiegały zgodnie z planem.
(fot. FotoMaraton.pl)

Płaska trasa sprzyjała utrzymywaniu równego tempa. Obyło się bez niepotrzebnych przyśpieszeń. Z Halinką prowadziliśmy naszą grupę. 21.097 km osiągnęliśmy ze średnią prędkością 04:03 min/km. Owe tempo pozwalało uzyskać na mecie czas 02:51:32. Druga połowa dystansu miała zaowocować przyśpieszeniem.
Niestety w grupie zabrakło woli współpracy. Współtowarzysze nie zamierzali wyłaniać się zza naszych pleców. Nie uzyskaliśmy pomocy w dyktowaniu tempa. Zwolnienie było wykluczone ponieważ biegliśmy na konkretny wynik. Koszt energetyczny wzrastał. Gdy przekroczyliśmy 21 km silny wiatr zaczął dawać się we znaki - warunek stanowiący istotną przeszkodę. Sytuacja była niekorzystna. Po wybiegnięciu z centrum znaleźliśmy się na obrzeżach Warszawy. Nie mogliśmy liczyć na osłonę w postaci zabudowań miejskich oraz drzew. Wiatr stanowił głównego rywala już do samego końca.

21 km - moment wkraczania na nieznaną dotąd dla mojego organizmu ścieżkę.
(fot. FotoMaraton.pl)

Za 30 km spożyłem ostatni z żeli energetycznych. Zabrałem ze sobą dwie tubki. Większej ilości nie miałem gdzie schować. Z dala od domu nie mogłem liczyć na stojących w wyznaczonych miejscach bliskich, którzy podaliby mi dodatkowy suplement. Tempo spadło do 04:06 min/km, a nogi stawały się coraz cięższe. Od tego momentu kluczową rolę odgrywała psychika.

W trakcie biegu nie doznałem efektu ściany. Zmęczenie narastało stopniowo. Byłem dobrze przygotowany. Z racji, iż na zawodach nigdy nie przebiegłem więcej niż 21 km obawiałem się bardziej skurczów mięśni czworogłowych ud, niż problemów z kondycją. Nic takiego nie miało jednak miejsca. 40 km zaliczyliśmy na Moście Świętokrzyskim. Jasne stało się, iż odnotujemy czas końcowy powyżej 2 h 55 min. Jeszcze o tym nie wiedziałem ponieważ w czasie biegu na stoper nie spojrzałem ani razu. Interesowała mnie jedynie średnia prędkość, którą jak się okazało mój zegarek sportowy finalnie zafałszował o 2 sekundy na kilometr. Wskazał on wartość 04:08 min/km, a zgodnie z oficjalnym systemem pomiaru czasu wyniosła ona 04:10 min/km. Myślałem, że biegniemy szybciej.

Wspólny bieg zaowocował wsparciem oraz motywacją. Walczyliśmy do samego końca.
(fot. FotoMaraton.pl)

Na 42 km mijaliśmy telebim prezentujący materiał filmowy przedstawiający radość zawodników kończących zmagania w ubiegłorocznej edycji. Na tym etapie biegu stanowił on czynnik motywujący. Zmęczenie było na tyle duże, że przebiegnięcie każdych kolejnych 100 m wydawało się dystansem trudnym do pokonania.

Ostatnia prosta jakby nie miała końca. Z dala widać było ogromną bramę z napisem "META". Finisz w sąsiedztwie Stadionu Narodowego wspominam bez większych emocji. Pamiętam, że na ostatnich 200 m mijaliśmy leżącego zawodnika - skurcze. Szczęście opuściło go na samym końcu. Mnie ominęły tego typu problemy.
Po przekroczeniu linii mety zegar wskazał 02:56:14 brutto (02:56:10 netto). Zachowałem spokój. Daleki byłem od wielkich uniesień, choć oczywiście pojawiła się satysfakcja wynikająca z ukończenia pierwszego maratonu. Radość oraz uczucie ulgi przyszły wraz z upływem czasu. Tradycyjnie bolały mnie wspomniane mięśnie czworogłowe ud. Miałem problem, aby swobodnie iść. Za poradą Halinki udałem się na masaż. Okazał się on ulgą dla nóg.

Upragniona meta... Moment, który długo będę wspominał.
(fot. FotoMaraton.pl)

Od czasu maratonu minął przeszło tydzień. Slogan "Jestem maratończykiem" do mnie nie przemawia. Przebiegłem maraton zaledwie raz. Może pomyślę o sobie we wspomniany sposób, gdy będę mógł pochwalić się konkretnym wynikiem oraz ukończę co najmniej kilka prestiżowych maratonów.
Podsumowując debiut nasuwa się kilka wniosków. Pomimo, iż nie udało się zrealizować założonego scenariusza, to występ należy uznać za przyzwoity. Zabrakło naprawdę niewiele, a plan pokrzyżował uporczywy wiatr. Następnym razem muszę również określić dokładną taktykę, a podczas rywalizacji ewentualnie weryfikować przyjęte założenia. Tegoroczny bieg stanowił wyprawę w nieznane. Nie wiedziałem jak w warunkach wyścigowych mój organizm zachowa się po minięciu 21 km, a więc postawienie wszystkiego na jedną kartę byłoby błędem. Obawiałem się skurczów, dlatego też wcześniej spożywałem magnez. Zmęczenie na mecie było duże, ale rezerwy pozostały. Debiutując zachowałem respekt dla dystansu oraz zachowawczość. Nie pokonałem prawie 43 km (dokładnie 42,74 km - muszę lepiej obierać tor biegu, aby w przyszłości niepotrzebnie nie nadrabiać dodatkowych metrów) na maksymalnych obrotach. Ciężko stwierdzić czy był to dla mnie największy z dotychczasowych wysiłków fizycznych. W przeszłości podczas 200 km treningów kolarskich wiodących szosami przełęczy górskich nie było łatwiej.

Numer startowy zachowany na pamiątkę wraz z medalem otrzymanym za ukończenie ORLEN Warsaw Marathon.
(fot. źródło własne)

Po maratonie o dziwo nie potrzebowałem większej ilości czasu na regenerację. Oczywiście, aby organizm doszedł do siebie wymagane jest co najmniej 2-3 tygodnie. Czytając katorżnicze opowieści będące relacją niektórych biegaczy byłem przygotowany na najgorsze. Ostatecznie nie było najgorzej. Zdaję sobie sprawę, że z powodu obowiązków dnia codziennego nigdy nie będę w pełni wypoczęty stojąc na linii startu. Praca, spanie po zaledwie 5,5-6 h nad dobę powodują uczucie nieustannego przemęczenia. Gdy o wyniku zaczną decydować detale wymienione aspekty będą odczuwalne.

Odnoszę wrażenie, że mój organizm po ORLEN Warsaw Marathon przeniósł się na wyższy poziom. Zastanawiam się nad kolejnymi startami. Może wezmę udział w 34. PKO Wrocław Maraton. Decyzja jeszcze nie zapadła. Do tego czasu czeka jeszcze wiele startów. Wrześniowa forma pozostaje zagadką - seria półmaratonów pozostawi ślad zmęczenia. Chciałbym zejść poniżej 2h 50 min. Start dla samego przebiegnięcia królewskiego dystansu mnie nie interesuje.


Polar Flow:
- zapis biegu (z racji obawy przed obtarciami nie założyłem elastycznej opaski mierzącej tętno).

Wyniki:
- 202 miejsce w kategorii Open na 6590 startujących;
- 92 miejsce w kategorii M-30;
- 189 miejsce wśród mężczyzn;
Domtel-Sport.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz